Dionizos był bożkiem wiecznie młodym, o łagodnym wejrzeniu fioletowych oczu, które przez cały czas zdawały się być zasnute mgiełką upojenia winem. Złotowłosy i uroczy, nie wiódł jednak z Apollem bitwy o to, który z nich jest piękniejszy. Zajmowało go co innego – wędrówki przez świat w rozkrzyczanym i wesołym orszaku, picie wina i zabawa od zmierzchu aż po świt, znowu i znowu. W orszaku takim przed nim i za nim tańczyły wdzięczne tancerki – bachantki i menady, spowite w pędy winorośli, satyry i centaury wygrywały dzikie pieśni na piszczałkach, a Dionizosa niesiono w równie pięknie przystrojonej lektyce. Był synem Zeusa i pięknej Semele, która zginęła ciesząc oczy boskim majestatem Gromowładnego. Dionizos od najmłodszych lat uczony był wszelkich sztuk, a więc tańca, śpiewu i gry na lutni, rozpieszczano go i nie zmuszano do żadnej pracy. Chętnie przebywał na ziemi i wolał przepyszne bogactwo natury niż to, co mógł zobaczyć w czterech ścianach Olimpu. Światu ukazywał miłe i łagodne oblicze, choć nieraz, rozgniewany, potrafił przeistoczyć się w lwa i w tej groźnej postaci bronić uciśnionych. Lubiły go zwierzęta, leśne bożki – satyry i fauny, lubili go ludzie – być może za to, że wędrując przez świat sadził wszędzie winogrona i uczył, jak pozyskiwać z nich napój radości – wino. Uznano go więc za boga wina i radości, a każdego, kto śmiał negować jego boskość, spotykała sroga kara. Dionizos zasypiał na zimę i budził się wiosną, więc proszono go także o opiekę nad życiem, śmiercią i istnieniem ludzkim.