Hefajstos jako jeden z nielicznych nie lubił przebywać na Olimpie. Źle się czuł w tych wszystkich wspaniałych komnatach, wśród wymyślnie ubranych bogów i bogiń. Jego ukochaną siedzibą była wyspa Lemnos, gdzie miał kuźnię, lub wnętrze wulkanu Etny. Bez wahania można uznać go za najpracowitsze z greckich bóstw – nie lenił się, nie spoczywał brzuchem do góry na niekończących się ucztach olimpijskich. Całe dnie zajmowało mu wyrabianie biżuterii dla lubiących ozdoby bogiń, kucie dla Zeusa nowych i błyszczących piorunów, wytwarzanie broni, tarcz i pancerzy. Nie pracował sam, ale wraz cyklopami, którzy naśladowali go i starali się równie zręcznie trzymać kowalskie młoty. W kuźni było zawsze gorąco, piece buchały płomieniami, sypały sadze… może dlatego Hefajstos unikał pojawiania się na Olimpie? Być może czuł się brzydszy od pozostałych, być może brudny, być może przeszkadzało mu kalectwo, ponieważ od czasu, gdy Zeus, rozgniewany właściwie bez powodu, zrzucił go z Olimpu na Ziemię, kulał na obie nogi? Jakby dla kontrastu, jego żoną była ta najpiękniejsza – Afrodyta. I choć właściwie ich związek był całkiem udany, dzieliło ich jedno: Afrodyta uwielbiała przyjęcia, uczty, bale, towarzystwo – Hefajstos tego wszystkiego nie znosił. On wolał swoją kuźnię i swój wulkan, tam nie liczyła się uroda, ale talent, zręczność rąk – a tych mu nie brakowało. Liczni wyznawcy, których najwięcej żyło na wyspie Lemnos, ogłosili go bogiem mechaników i kowali, dali mu do ręki młot i z wdzięczności zawsze przedstawiali go w pozycji siedzącej, żeby nie różnił się od innych bogów.